Przez płot do historii
Dodane przez puszczyk1 dnia Marca 12 2010 11:02:22
Przez płot do historii
Aby znaleźć się w szkole wystarczyło tylko przeskoczyć przez płot, który dzielił dziedziniec szkolny od podwórka Baumgartów. Trzeba było jednak uważać na woźnego, który z lubością wyłapywał małych przestępców, czatując za rogiem budynku zawsze z mosiężnym dzwonkiem za pasem. Tę drogę do szkoły mimo niebezpieczeństw najchętniej wybierała Andzia Baumgart, dziś Tygiel, kiedy uczęszczała do szkoły powszechnej na ulicy Szkolnej w Aleksandrowie Kujawskim.
Andzia (Hana) Baumgart przyszła na świat 1 czerwca 1931 roku jako pierwsze dziecko Mosze
i Sary z domu Haltrecht. Trzy lata później dołączyła do rodziny siostra Fela, a w 1936 brat Idek. Obraz rodziny w 1939 roku dopełniała siedemdziesięcioletnia babcia, matka Sary.
Ojciec nie był człowiekiem religijnym. Wykazywał raczej skłonności antysyjonistyczne
i antyreligijne, i w takim duchu wychowywał swoje dzieci. Był działaczem żydowskiej organizacji socjalistycznej Bund;, przez co niejednokrotnie wchodził w konflikt z prawem na gruncie politycznym, co kończyło się aresztem lub więzieniem. O zawodzie jaki wykonywał trudno dziś cokolwiek powiedzieć. Ogólnie rzecz ujmując był robotnikiem. Matka odgrywała typową rolę kobiecą w środowisku proletariackim w owych czasach gospodyni domowej.
Drewniany dom Baumgartów, po którym już nawet ślad nie pozostał znajdował u wylotu ulicy Szkolnej dziś zwanej Strażacką, tuż przed budynkiem Szkoły Powszechnej, przez co bardziej pamiętliwych Aleksandrowian zwanej "czerwoną"; nie z racji ideologicznych, ale z powodu barwy ceglanych murów niepokrytych wówczas jeszcze tynkiem. Całkiem blisko, bo tuż przy budynku straży była synagoga i dom rzezaka, i mykwa. To było centrum żydowskie w Aleksandrowie
Złe gorszego początki
Pierwszego września 1939 nikt nie usłyszał szkolnego dzwonka, zadźwięczały za to syreny alarmowe. Wojna, to najczęściej słyszane słowo w tych dniach. Świat wokół zastygł w oczekiwaniu na rozwój wydarzeń. A te potoczyły się jak lawina. Bombardowania, ofiary, wreszcie wkroczenie obcej armii i nowy porządek zupełnie niezrozumiały dla ośmiolatki. Bo niby dlaczego nie wolno jej było chodzić po chodniku, a panowie w mundurach mówili o niej z rechoczącym śmiechem "eine kleine Judin" i koleżanki ze szkoły już nie bawiły się z nią jak dawniej. Zbombardowano, a potem spalono synagogę, mordowano Żydów, a z końcem września rozpoczęła się akcja wysiedleńcza.
Do domu Baumgartów wpadło nagle dwóch umundurowanych Niemców w asyście cywilnego folksdeutcha. Polecenie opuszczenia domu miało być wykonane w ciągu kilku minut. Rodzina znalazła się na bruku, a cały dobytek, to tobołek rzeczy najpotrzebniejszych. Trzeba było gdzieś się podziać. Pomyśleli o ucieczce na wschód. Tam podobno był ratunek.
Byle dalej
Droga wiodła przez Warszawę. W zatłoczonym kilkoma rodzinami uciekinierów mieszkaniu przy ulicy Elektoralnej przetrwali około miesiąca. Tam wcale nie było łatwiej niż w Aleksandrowie. Represje stosowane wobec Żydów, a przede wszystkim brak środków do życia zmusił do dalszej tułaczki. W podróż wyjechała Andzia wraz z rodzicami. Zatłoczony do granic możliwości pociąg dowiózł ich do miejscowości Małkinia, i już pieszo brnęli do granicy rosyjskiej. Rosjanom nieśpieszno było przepuszczać Żydów, więc w krótkim czasie w tak zwanym pasie nadgranicznym nagromadziły się ich rzesze. Całe dwa tygodnie trwało koczowanie na gołej ziemi i żywienie się chlebem dostarczanym przez zapomnianą już dziś osobę z Warszawy. Granicę przekroczyła tylko Andzia z ojcem. Matka wróciła do Warszawy po resztę rodziny.
Był już listopad 1939, kiedy z ojcem znaleźli się w Białymstoku. Warunki bytowe były tragiczne, ale przynajmniej nie mieli już przed sobą perspektywy śmierci z głodu, zimna, czy od hitlerowskiej kuli. Rosjanie obawiając się przeludnienia, a przede wszystkim zbyt dużego nagromadzenia w jednym miejscu elementu mimo wszystko wrogiego ideologicznie, bo pochodzącego z kułackiej Polski wysyłali uciekinierów w głąb kraju. Po kilkutygodniowym pobycie w Białymstoku i Andzia wraz z ojcem wyruszyła na wschód. Podróż pociągiem zakończyła się w Magnitogorsku na Uralu.
Dostali skromne lokum. Ojciec zaraz został zatrudniony, a Andzia znalazła miejsce w szkole. Po dwóch miesiącach dołączyła do nich matka z resztą rodziny. W takim stanie dotrwali do końca wojny.
Mała stabilizacja
Jeszcze ponad rok po zakończeniu wojny pozostawali w Rosji. Wtedy już niczego nie brakowało, były nawet cukierki. Jednak coś nie dawało spokojnie usiedzieć tak daleko od domu. Kiedy w 1946 roku otrzymali propozycję powrotu do Polski przyjęli ją bez ociągania i już w czerwcu wsłuchiwali się w stukot kół pociągu wiozącego ich do kraju. Nie trafili jednak do Aleksandrowa. Ich domy zajmowali już inni lokatorzy. Dla nich stacją docelową miała być Bielawa na Dolnym Śląsku
Poniemiecki dom dla rodziny, praca dla rodziców i szkoła dla dzieci. Już w 1949 roku Andzia otrzymuje swoją pierwszą pracę po ukończeniu szkoły. Zostaje księgową. Nie pozostało już nic więcej jak założyć własną rodzinę, więc czyni to wychodząc w 1950 za mąż. Rok później rodzi się córka Eti, a w 1954 syn Jakub.
Jeszcze tylko tysiąc mil i jedno wspomnienie
Po utworzeniu państwa Izrael i dziwnej polityce ekipy Władysława Gomułki wobec Żydów coraz częściej ich myśli kierowały się do owej ziemi obiecanej, podobno mlekiem i miodem płynącej. Na mocy porozumienia między Izraelem a Polską skorzystali z możliwości wyjazdu w 1957 roku. W nowym kraju osiedlili się w miejscowości Petah Tykwa, gdzie Andzia wraz z mężem żyje do dziś. Córka Eti jest lekarzem w Tel Awivie, a syn Jakub znalazł swoją ziemię obiecaną w San Francisco. W chwili obecnej dziadków cieszy sześcioro wnucząt.
Andzia bywała kilka razy po wojnie w Aleksandrowie. Swój dawny dom zastała w kompletnej ruinie, a i po płocie zostały tylko wspomnienia... z groźnym woźnym w tle.
Zbigniew Sołtysiński
Na podstawie wspomnień Hany Tygiel z domu Baumgart spisanych 16.12.2009 w Petah Tykwa
w Izraelu.