Wywiad z Jadwigą Ciechorską
Dodane przez puszczyk1 dnia Października 20 2015 05:36:23
Wywiad z Jadwigą Ciechorską, mieszkanką Aleksandrowa Kujawskiego, przeprowadził Zbigniew Sołtysiński.
- Pozwoli Pani, że zapytam, jak daleko sięga Pani pamięcią w swoich wspomnieniach?
- Urodziłam się 20 stycznia 1924 r. w Aleksandrowie. Później ta data kojarzyła mi się jeszcze z innym wydarzeniem w Polsce. Był to dzień, kiedy wzmocnił się kurs złotówki. Pierwsza nadzieja na poprawę w dobie szalejącego kryzysu.
- Zapewne udało się Pani zachować obraz przedwojennego Aleksandrowa, bo właśnie spostrzeżenia z dzieciństwa i wczesnej młodości najtrwalej zachowują się w pamięci. Czy pamięta Pani ten wielonarodowy Aleksandrów?
- Przed wojną mieszkaliśmy przy ul. Ogrodowej 22. Za płotem była synagoga, niedaleko rzeźnia rytualna i mykwa, a w ogrodzie stała drewniana oficyna, w której kulawy Żyd, jak dziś pamiętam, uczył małych Żydów czytać i pisać po hebrajsku. Budynek synagogi był murowany, pokryty tynkiem, niemalowany. Dach obity papą był dwuspadowy, niezbyt stromy. Ale zupełnie niedaleko, bo na ul. Szkolnej, dzisiaj Strażackiej, mieszkała i prowadziła handel Niemka, pani Fajertag. Skądinąd wiadomo, że była siostrą właściciela młyna w Służewie, Brandta. U niego właśnie, jako buchalter pracował jeden z jej synów, Gustaw, drugi Artur zrobił w czasie okupacji karierę w Gestapo. Obok mieszkali też inni Niemcy o nazwisku Klemp, potem Polacy Żurańscy, Obiałowie i dalej znów Żydzi o nazwisku Klejnbaum. Tak, że otoczenie było bardzo wymieszane.
- Czy w związku z tym sąsiedztwem miała Pani często sposobność widywać Żydów?
- Często przechodzili przed naszym domem spiesząc w szabat do synagogi. Pamiętam bardzo dobrze rabina. Nobliwie wyglądający, delikatny pan z hebanową laseczką i w kapeluszu obszytym futrem. A na drugiej stronie skrzyżowania ulic Ogrodowej i Strażackiej, tam gdzie dziś stoi budynek po telekomunikacji, zbierali się Żydzi chasydzcy, w swoich charakterystycznych strojach.
- Czy w Aleksandrowie było coś w rodzaju dzielnicy żydowskiej?
- Przy ulicach: Ogrodowej, Strażackiej, Słowackiego mieszkało wielu Żydów, ale mieszkali też tam inni. Nie można powiedzieć, że w Aleksandrowie było coś w rodzaju dzielnicy żydowskiej. Mieszkali też na Piłsudskiego (dziś ul. Chopina). Niewielu ich było na Piaskach, granica dokąd się osiedlali stanowiła Dębówka. Większe skupisko żydowskie było na ul. Słowackiego, na wysokości budynków przychodni kolejowej. Były to drewniane budy, sklepy, warsztaty na poły z pomieszczeniami mieszkalnymi. Robiliśmy tam często zakupy. Ale najczęściej u Foldego, ale bardzo często tu u siebie, u pani Fajertag. Sklepiki były ciasne, niewielkie, ale wszystko można było w nich kupić; także "na zeszyt". Żydzi wiedli prym w handlu. Mieli sklepy galanteryjne, z materiałami, z obuwiem. Kolejek nie było ze względu na naprawdę dużą ilość sklepów. Polskich sklepów było niewiele. Przypominam sobie taki u pani Okoniewskiej na rogu Salezjańskiej i Piłsudskiego (dziś ul. Chopina), Majewska miała sklep z tzw. łokciowizną na rogu Chopina i Narutowicza. A na rogu Słowackiego prowadził swój sklepik Szyszrejber z córkami pod nazwą "U Frani". Oczywiście sklepy żydowskie były zamknięte w niedzielę, tak jak i w sobotę. Polacy pracę znajdowali głównie na kolei, w rzemiośle i w urzędach, szkolnictwie, a wielu pracowało właśnie u zamożniejszych Żydów.
- Przy dzisiejszej ul. Strażackiej, wtedy ul. Szkolnej, była szkoła, do której Pani uczęszczała.
- W naszej szkole, wtedy zwanej Jedynką, było wielu Żydów, ale już w Dwójce, to jest w szkole przy dawnym budynku kantyny, było ich o wiele mniej. Nie byli jakoś specjalnie traktowani, ani lepiej, ani gorzej. W nauce jednak wyróżniali się. Pamiętam dobrze Cukermana, który mimo że robił zewnętrzne wrażenie takiego trochę niedorajdy, to był asem w matematyce. Jak mówiłam, nie było w klasie jakiegoś specjalnego formalnego podziału. Ale jakoś nie trzymaliśmy się razem. Po szkole też nie było między nami jakiś bliższych stosunków. Często udawaliśmy się nad solankę do Sulimirskich, ale raczej w "swoim" towarzystwie. W klasie było też kilku Niemców, m.in. Krempówny. Z miasta znałam też kilku innych Niemców, choćby Hanke, Piper, Keller.
- Czy częste były przejawy jakiejś nienawiści rasowej, antysemityzmu?
- Nie było specjalnie wielkich antagonizmów. Może przed wojną zaczęły się akcje propagandowe, aby nie kupować u Żydów, tylko w polskich sklepach. Gdzieś tam wymalowano gwiazdę Dawida, ale były to raczej zjawiska sporadyczne. W dalszym jednak ciągu było bardzo różnorodnie. Niemcy, albo innymi słowy protestanci, mieli przy ul. Kościuszki swój ośrodek katechetyczny, a do świątyni jeździli do Nowego Ciechocinka. Cerkiew była budynkiem państwowym. Rozebrano ją w końcu lat dwudziestych, chociaż do dzisiaj funkcjonuje kaplica prawosławna. Jeden z ostatnich prawosławnych w Aleksandrowie, nazwiskiem Kozakiewicz, wyjechał przed wojną. Kozakiewicz był zdunem. Miał córkę wydaną za popa, gdzieś na kresach i tam wyjechał.
- Ale był przecież w latach trzydziestych okres, kiedy Żydom zaczęto utrudniać handel czy prowadzenie interesów?
- I owszem. To było w okresie tuż przed wojną. Miała wtedy miejsce swego rodzaju nagonka na Żydów. Rozsiewano wieści, że wszystko jest w rękach żydowskich, że przejmą cały polski majątek i tak dalej. Szczególnie po tzw. Nocy Kryształowej w Niemczech w 1938 r., niektórym wydawało się, że i w Polsce można zrobić rporządekr1; z Żydami. Odzewu jednak wielkiego nie było. Gdzieś tam wypisano na ścianie hasło: "Nie kupuj u Żyda", w innym miejscu przed sklepem żydowskim stanęła grupka młodzieńców przekonująca, że Polacy powinni kupować u swoich. Czasami kupujących u Żydów piętnowano wciągając na listy judofilów, ale nigdy nie przybrało to formy jakiejś gwałtownej, radykalnej akcji.
- Jednym słowem ludzie w większości ignorowali propagandę rozsiewaną głównie przez działaczy nielegalnego wtedy ONR czy tzw. Drużyn Stalowych.
- Na pewno jakiś wpływ to na ludzi miało. Nikt nie chciał być wytykany palcem. Ale nadal handel żydowski, i nie tylko żydowski, prosperował. Jeśli zakupów nie można było zrobić w czasie, kiedy byli tam działacze rozmaitych maści, to przychodzono później albo od zaplecza. I tak jakoś było, trzeba to było przetrwać. Oczywiście nie przed wszystkimi sklepami były pikiety. Zawsze klientów miał Żyd Bursztyn handlujący alkoholem, a i u Ukraińca Bieleckiego, który w okolicach dzisiejszego ronda też wódką handlował, zawsze był jakiś klient w sklepie.
- Jak zapamiętała Pani Żydów?
- Nie pamiętam, aby jakiegoś znanego mi Żyda można było oskarżyć o złodziejstwo. Żydzi nie kradli. Za to przy handlu próbowali osiągać maksymalne zyski, ale taka jest natura tej działalności. Wielu z Żydów to była zwykła biedota, jak wielu Polaków. Być może z powodu biedy wydali się mi trochę niechlujni i bałaganiarze. Niedaleko naszej posesji była rzeźnia rytualna. W związku z ubojem zwierząt często pojawiały się tam brzydkie zapachy i latem masy much. Podobnie było w pobliskiej łaźni. Mój ojciec kiedyś nawet wezwał komisję sanitarną, aby temu zaradziła. No i zaradziła.
Wydaje się, że Żydzi mieli w sobie jakąś dumę, poczucie wyjątkowości, może i wyższości. Wynikało to pewnie po części z zasad wiary uznającej ich za naród wybrany. A może po części to też wynik naszej świadomości wyższości wobec innych, bowiem byliśmy ru siebier1;. Takie postawy powodowały zadrażnienia w stosunkach polsko-żydowskich, takich typowych sąsiedzkich. Ale było też wielu Żydów zasymilowanych, można by rzec spolszczonych, chociażby doktor Idson - lekarz, a przede wszystkim społecznik.
Mój ojciec często kontaktował się po sąsiedzku z Żydami. Prowadzili zwykłe rozmowy przez płot, czasami dyskusje. Złośliwości przy napadach złego humoru też sobie wzajemnie nie oszczędzali. Byłam czasami świadkiem takich dyskusji. Chociażby i tej: Panie Ciechorski - mówi pani Tacowa do mojego ojca - Widzi Pan, kiedy u nas urodzi się dziecko, to tylko główką i oczkami rusza, a to znaczy, że jest przeznaczone do zajęć umysłowych i rządzenia. A wasze dzieci, to zaraz nóżkami i rączkami machają, aby móc później fizycznie pracować. Na to ojciec, nieco spurpurowiał i odrzekł: A widzi Pani, pani Tacowa, to i u nas jest też takie stworzenie, co tylko głową rusza przy korycie. Po tym rozmówcy rozeszli się z pochylonymi głowami, aby następnego dnia znów stanąć przy płocie tocząc zajmującą dyskusję. Takie było codzienne życie, obie strony widziały swoją inność, ale mimo tej inności żyli obok siebie, po sąsiedzku.
- Przychodzi wojna, początkowo działania wojenne, a później nowe niemieckie porządki, które najdotkliwiej dosięgły Żydów...
- Tu trzeba by przejść do czasów jeszcze daleko przedwojennych. Śmierć Marszałka Józefa Piłsudskiego 12 maja 1935 r. zwiastowała według niektórych koniec panujących porządków. Mój ojciec usłyszawszy tę tragiczną wiadomość powiedział w zamyśleniu: "To po nas". I od tej chwili wszystkie dalsze wypadki układały w kierunku wojny.
Hitlerowcy pojawili się w Aleksandrowie 8 września 1939 roku. W październiku spłonęła synagoga, a oznaczeni Gwiazdą Dawida Żydzi mogli chodzić tylko rynsztokami ulicznymi. Nie słyszałam o masowych egzekucjach Żydów. Przesiedlili ich wszystkich do getta w Służewie, niektórzy pouciekali, inni trafili do getta w Warszawie, a dalej do obozu zagłady w Chełmie nad Nerem i zakończyli tam życie. Nie powiem, bo zdarzali się tacy, którzy cieszyli się z tego, ale jawnej współpracy z hitlerowcami w gnębieniu Żydów nie pamiętam, tak jak w innych krajach Europy. Kiedy ludzie zobaczyli poczynania Niemców w stosunku do Żydów, miejsce dawnej rywalizacji zastąpiło współczucie i wszyscy spostrzegali wielką tragedię tego narodu. Nikt z Polaków jednak nie pomyślał o tym, że Żydzi będą poddani masowej eksterminacji, bo, że Niemcy będą ich mordować w specjalnie do tego celu przeznaczonych obozach, to nikomu nie mieściło się w głowie.
- Czy Żydów dało się jakoś bronić? Czy próbowano im chociaż pomóc?
- Przechowywano Żydów. Za pieniądze i bez pieniędzy. Za to w każdym razie groziła śmierć.
- Wiem, że była Pani wywieziona do pracy w Rzeszy.
- Już w 1940 r. zaczęły się łapanki i wywózki. Mnie wywieziono do pracy niedaleko Kolonii, do Leverkusen. Trzy lata pracowałam w firmie Bayer. I tu ciekawostka. Pewnego dnia Niemka, która pełniła funkcję Lagerführerin, zapytała mnie, czy to prawda, że w Polsce wywozi się księży do obozów. Była katoliczką. Odpowiedziałam twierdząco i nawet dodałam, że morduje się również. Niemka zrobiła wrażenie mocno zdziwionej i bez słowa odeszła. Hitlerowcy nie rozgłaszali na cały świat, że mordują ludzi, do tej zbrodni nikt by się nie przyznał, nawet wielu Niemców miało bardzo mgliste pojęcie o tym, co dzieje się w obozach zagłady.
- A jak wyobraża sobie Pani teraźniejszą sytuację w Polsce, gdybyśmy nie mieli w historii tego straszliwego epizodu, jakim była II wojna światowa? Czytałem ostatnio książkę, która jest swego rodzaju zapisem rozmowy Szewacha Weissa, byłego ambasadora Izraela w Polsce i przewodniczącego Knesetu, z Anną Jarmusiewicz. Weiss mówi tam, że gdyby nie było wojny i Holokaustu, obecnie mieszkałoby w Polsce pewnie z pięćdziesiąt milionów Polaków i czterdzieści milionów Żydów. Co Pani na to?
- Polacy mieliby niezwykle silną konkurencję. Musieliby się wiele nauczyć, aby jej sprostać, choć z drugiej strony miałoby to na pewno wpływ mobilizujący na nas. Żydzi, przynajmniej w części, nie tylko mieli pieniądze, kontakty handlowe między sobą, ale wiedzieli co z tym zrobić. Szybko się uczyli, byli inteligentni.
- Zakładam, że w takim wypadku Polska byłaby dziś zupełnie innym krajem. Jak mówi Weiss, byłoby nas tu w Polsce około dziewięćdziesięciu milionów razem, bylibyśmy więc jednym z najludniejszych krajów Europy. Pani stwierdziła, że musiałaby wzrosnąć aktywność i konkurencyjność Polaków. Ja myślę, że zmieniłaby się nasza mentalność jako narodu. A ci Żydzi, którzy po II wojnie światowej musieli wyjechać do Izraela, aby tam budować państwo nowoczesne i silne jakim dzisiaj jest Izrael, swoje siły i zdolności zaangażowaliby tu w Polsce.
- Nie wiem, jak by to było. Oni też musieliby się zmienić, zmienić swoją mentalność. Żydzi nigdy w Polsce nie pracowali na roli, a u siebie musieli nauczyć się rolnictwa, ale to też o nich dobrze świadczy. Widziałam niedawno film o Izraelu. Widziałam Tel Awiw w telewizji, to piękne, nowoczesne miasto.
Tą konkluzją pozwolę sobie zakończyć tę niezwykle miłą i jednocześnie pouczającą rozmowę. Poruszyliśmy najważniejsze aspekty polsko-żydowskiego współbytowania w perspektywie tego, co było i tego co mogłoby być. Serdecznie dziękuję za rozmowę.