Strzały we mgle
Dodane przez puszczyk1 dnia Stycznia 29 2015 01:24:50
Strzały we mgle

Było to zimą 1945 roku, dnia 21 stycznia. Do Aleksandrowa Kujawskiego nie wkroczyła jeszcze Armia Czerwona, ale grzmoty frontowe i tu już były słyszalne. Niemieccy żołnierze już opuścili miasteczko, uciekła część cywilnej ludności narodowości niemieckiej w obawie o swoje życie i dobytek. Miasto trwało w oczekiwaniu na wyzwolenie, a co odważniejsi zażywali wolności spacerując po okolicy, która zdawała się być już wolna i bezpieczna.

Na taką wycieczkę wybrały się popołudniową porą cztery młode osoby. Młode, bo liczyły sobie po dwadzieścia kilka lat. Szli na rPompkęr1; na Białych Błotach, gdzie mieszkała rodzina Zająców, a wśród nich Helena. Do niej właśnie, swojej wybranki, zmierzał Józef Wysocki w towarzystwie siostry Felicji, Kazimierza Gębczyńskiego i Zuzanny Nocuń.

W mgliste popołudnie

Dzień był mglisty i trudno było cokolwiek wypatrzeć. W gęstej mgle rysowały się ledwie sylwetki ludzi i budynków. Pod nogami śnieg i lód. Droga wiodła grzbietem wału kolejowego w kierunku Torunia, po lewej stronie. Co rusz trzeba było pokonywać rozmaite wykopy, ale nie stanowiły one dla młodych ludzi przeszkody nie do pokonania. Nie brakowało też dobrego humoru, wiedzieli bowiem, że wojna w Aleksandrowie skończyła się na dobre, nastała wolność, skończył się terror. Gdzieś, choć może jeszcze daleko byli Rosjanie, ale lada chwila można było się ich spodziewać .
Wśród wesołych rozmów pokonywali kolejną przeszkodę w postaci wykopu na wale. Było to w okolicy domu dróżnika, który do dziś można zobaczyć, jadąc pociągiem do Torunia. Zuzanna szła pierwsza, a że miała kłopoty z przedostaniem się przez wykop, Fela postanowiła jej pomóc, wspierając pod bok. Trochę wysiłku i udało się, stanęła po drugiej stronie. Już pełna energii, gotowa do dalszego marszu niecierpliwie obserwowała, jak tym razem Fela wydostaje się z wykopu. Nie bez akcentów przyjaznej złośliwości popędzała ją z uśmiechem na ustach do wygramolenia się dziury.
W tym momencie z kierunku ledwo rysującego się we mgle domu dróżnika dał się huk. Był to wystrzał karabinowy. Strzelający celował do Zuzanny. Osunęła się na ziemię, a podpierając ręką, zawołała: gdzie jest Józef, ratujcie, ratujcie. Wokół niej na bieli śniegu rosła szybko plama krwi. Była ranna w ramię, lecz żywa. Po chwili padł drugi strzał. Tym razem kula dosięgła uciekającego w kierunku lasu Józefa. Fela podczołgała się do leżącego brata i przyklękła obok na kolanach. Upadł jakieś dziesięć metrów od Zuzanny. Włożyła rękę pod głowę i na chwilę ją uniosła. Potem dotknęła nóg, były zupełnie wiotkie, ale Józef jeszcze oddychał. Była przerażona. Nie wiedziała, co w takiej chwili trzeba zrobić. W każdej chwili i ona mogła stać się celem. Wraz z Gębczyńskim postanowili pobiec w kierunku lasu, a stamtąd udać się po pomoc do domu.

Po fakcie

Po jakimś czasie wyczerpani dotarli do domu. Zawiadomili rodziców. Ojciec, Wacław Wysocki, zaś zaalarmował szwagra Miruckiego, który mieszkając i pracując w rzeźni dysponował zaprzęgiem konnym. Był z nimi jeszcze brat Felicji Stanisław i dwóch innych chłopców, z których jednemu imię było Kazimierz. W takim składzie pospieszyli na miejsce tragedii. Po przybyciu zastali leżące zwłoki Zuzanny i Józefa. Jednak ani jedno, ani drugie nie dawało oznak życia.
Obawiając się o własne życie, postanowili najpierw sprawdzić miejsce skąd padły strzały. Niepewnie zbliżyli się do budynku, a tam byli jeszcze Niemcy. Niewyraźnie sami widząc przez mgłę i sami będąc ukryci nawiązali kontakt z nimi głosowy. Rozmawiali z tymi samymi, którzy strzelali do Józefa i Zuzanny. Byli to żołnierze Wehrmachtu. Być może maruderzy, lub niewielki oddział, którego zadaniem miało być zabezpieczenie odwrotu wycofującym się wojskom. Prawdopodobnie ten sam oddział obserwowany był kilka godzin wcześniej na torach kolejowych za pocztą przez nieżyjącego już Jana Ziemkiewicza.
Jeden z Niemców posługiwał się biegle polszczyzną. Siostrzeniec szwagra, który mówił dobrze po niemiecku, zapytał o powód zastrzelenia tej dwójki. Odpowiedź była szybka i jednoznaczna, bo uciekali. Potem zapytał, czy może zabrać zwłoki. Niemcy jednak pozwolili tylko je obejrzeć i kazali zaraz wracać na dalszą rozmowę, która nie wiadomo jak by się skończyła. Woleli nie ryzykować i korzystając z osłony zapadającego zmroku złożyli zwłoki na wozie i szybko odjechali.
Żołnierze niemieccy, według obserwacji gospodarza z pobliskiej rPompkir1; nazwiskiem Zając, w liczbie około jedenastu, długo już nie zabawili w domu dróżnika. Około godziny dwudziestej drugiej odjechali ciężarówką.
Na wozie najpierw znalazło się ciało Józefa, potem Zuzanny. Jeszcze na miejscu okazało się, że ta nie miała już torebki, a Józefowi zrabowano wszystkie dokumenty.
Wrócili do domu przy rzeźni, a stamtąd zwłoki przewieziono do kostnicy w szpitalu. Lekarz, który dokonywał autopsji stwierdził, że ofiary nie zmarły wskutek postrzału. Zuzannę znaleziono z podciętym gardłem, Józef zaś miał ranę kłutą, zadaną bagnetem, w okolicy kręgosłupa. Wnioski postawione przez lekarza były jednoznaczne. Śmierć ofiarom zadano w czasie, kiedy ranne, lecz żywe jeszcze, leżały niedaleko domu dróżnika, a Felicja z Gębczynskim udali się do domu powiadomić o incydencie rodziców.
Ciała ofiar pochowano na aleksandrowskim cmentarzu parafialnym.
Samospełniające się proroctwo
Ze wspomnień starszej siostry Felicji, Heleny, zachowała się historia jeszcze z czasów przedwojennych. Krótko przed wojną dom Wysockich w Rożnie Parcelach gościł niezwykłego człowieka. Nawet na tamte czasy ktoś wyglądający na nieco nawiedzonego, a przy tym dysponujący rozmaitymi księgami astrologicznymi robił duże wrażenie, szczególnie na dzieciach i młodzieży.
Pojawił się popołudniową porą i poprosił o gościnę. Początkowo niechętnie przyjęto tak dziwnego gościa. Mało to się takich po świecie kręciło, aby tylko wykorzystać ludzką naiwność? Gospodyni domu wyraziła jednak zgodę na pobyt nocny. Najpierw wkupił się we względy dzieci, częstując je cukierkami. To wzbudziło jeszcze większą nieufność gospodarza Wysockiego, który zabronił częstowania się łakociem. Wtedy gość spojrzał na niego i wskazał na niebo, mówiąc: gwiazdki mi powiedziały, ze ktoś w tym domu źle o mnie pomyślał. Zakłopotało to trochę gospodarza, bo skąd ktoś mógł znać jego myśli.
Mimo wszystko jednak gość został na noc. Wieczorem zapytał gospodarzy, czy chcą aby im odczytać przyszłość z gwiazd? Przepowiedział losy całej rodziny. Mówił miedzy innymi o tym, że siostra Zosia nigdy nie będzie miała dzieci, a brat Józef odejdzie z tego świata w wieku 22 lat "od kuli"
Po kilku dniach pobytu dziwny gość odszedł i nigdy już się nie pojawił, ale jego przepowiednie spełniły się co do joty.

Na zakończenie

Dziś już jest rzeczą mało prawdopodobną, aby do końca wyjaśnić sprawę zabójstwa Zuzanny i Józefa. Niemożliwym jest także odnaleźć sprawców tego czynu. Zapewne przeżyli długie i spokojne lata, nigdy nie pociągnięci do odpowiedzialności.
A na cmentarzu w Aleksandrowie Kujawskim znaleźć można groby kryjące ciała Zuzanny i Józefa, których młode życie zakończyły dwa strzały we mgle.