Ginący olęder
Dodane przez puszczyk1 dnia Listopada 02 2013 13:06:22
Ginący olęder

Słońsk pod Ciechocinkiem był od stuleci miejscem osadnictwa olęderskiego. Początkowo menonici - uciekinierzy religijni z Holandii, potem Niemcy i Polacy zasiedlali te tereny narażone na zalewanie wodami pobliskiej Wisły. Osadników przyciągała żyzność gleby i możliwość dostatniego życia.
W związku z warunkami tych siedlisk wykształciło się specyficzne budownictwo olęderskie, którego pozostałości, czasami w opłakanym stanie, można jeszcze tu zobaczyć, a o historii ich mieszkańców posłuchać opowieści.

Na posesji pod adresem Słońsk Górny 20 należącej do pani Aliny Kruszki, na niewielkim wyniesieniu terenu terpą zwanym, zachował się typowy egzemplarz budownictwa olęderskiego.
Na spotkanie mi wyszedł pan Tadeusz Pajewski, i to jego po powitaniu poprosiłem o zgodę na obejrzenie chaty i zrobienie kilku zdjęć. Ten nie wyraził sprzeciwu. A niech pan sobie ogląda i robi zdjęcia, tylko żeby mi pan szkody jakiejś nie napytał - powiedział pan Tadeusz.
Obszedłem dom dookoła, niepilnowany przez właściciela, widocznie mi zaufał, albo po prostu nie chciało mus się grać roli przewodnika. A chata przedstawia się zbudowana na planie wydłużonego prostokąta, gdzie pomieszczenia gospodarcze
i mieszkalne kryje jeden dach. Ścianą frontową budynek ustawiono ku drodze. Lokalizacja poszczególnych części jest typowa dla tego rodzaju budownictwa, dłuższa oś jest równoległa do biegu rzeki, pomieszczenia gospodarcze w dolnym kierunku rzeki, mieszkalne w górnym. Miało to zapobiegać wymywaniu obornika do mieszkań
w czasie powodzi.
Całość posadowiona na fundamentach kamiennych, wyrównanych wałkiem cegły, na tym belka dębowa stanowiąca podwalinę budynku. Na niej z kolei ściany o konstrukcji zrębowej z belek sosnowych wiązanych na narożnikach w rybi ogon z tzw. ostatkami. Ściana zachodnia o konstrukcji słupowo ryglowej oszalowana jest deskami.
Dwuspadowy dach kryty słomą ma konstrukcję krokwiowo belkową wspartą na dwóch stolcach. Końce krokwi, których budowniczy nie zapomniał ozdobnie wyprofilować, wystają poza lico ściany na około pół metra, podtrzymując okap. Dziś nad pomieszczeniami inwentarskimi dach jest już zawalony.
Do wnętrza bronią dostępu pojedyncze drzwi płycinowe. Okna zaś zaopatrzone w okiennice zawieszone na kowalskiej "roboty" okuciach.
Korciło mnie, aby wejść do środka obiektu, ale gospodarz nie wyraził zgody. Lepiej, żeby tam pan nie wchodził; nie chcę za pana odpowiadać, bo budynek grozi zawaleniem - ostrzegał pan Tadeusz.
O historii coś opowiem, o resztę niech pan zapyta konserwatora zabytków - dodał.
Wgląd przez uchylone drzwi pozwala zauważyć dwutraktowy układ pomieszczeń mieszkalnych z sienią na przestrzał. A w sieni posadzka z cegieł i powała nad głową tak, jak i w innych pomieszczeniach. Poza tym kilka wejść do dalszych pomieszczeń, min. do spiżarni i pomieszczeń inwentarskich oraz na strych. Do pomieszczeń mieszkalnych prowadzą częściowo przeszklone drzwi. W sieni jest też wejście do tzw. komina butelkowego, czarnej kuchni, bardzo charakterystycznego elementu budownictwa olęderskiego, o konstrukcji murowanej z cegły palonej, szerokiego u dołu i zwężającego się ku górze. Obok piec do wypieku chleba, przez niektórych zwany też letnią kuchnią.
A informacja uzyskana u konserwatora zabytków mówi o inskrypcji znajdującej się na głównej belce stropowej o następującej, pisanej kursywą, treści: "Loga Dei Pon Bog pomegi anno 1783 der 23 Mayus Martin Witt Bauherr Martin Nell Baumeister der" Co znaczy w skrócie, że w dniu 23 maja 1783 cieśla Martin Nell zbudował ten dom dla Martina Witta. Chata przetrwała więc dwieście trzydzieści lat.
Część inwentarską dobudowano w 1866 roku, o czym świadczy znaleziona tam inna inskrypcja, podająca również nazwisko ówczesnego właściciela W. Glassmanna, które powtarza w się relacjach obecnych właścicieli. Wynika z tego, że chata przypuszczalnie od roku 1866 do 1945 była własnością tej rodziny, bo do końca wojny mieszkali
w tym budynku Niemcy, właśnie potomkowie owego W. Glassmanna z 1866, o tym samym jeszcze nazwisku.
Zainteresowany ostatnimi niemieckimi mieszkańcami zapytałem o ich powojenne losy. Pan Tadeusz nieco ze smutkiem stwierdził, że Glassmannowie po wojnie musieli opuścić dom i wyjechali przez Gdańsk do Kanady. W latach dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku przyjechała tu w odwiedziny córka Glassmannów, ale od tej pory nikt z nich tu już nie zawitał.
A jak państwo tu trafiliście - zapytałem pana Tadeusza. Przybyliśmy tu w 1945 roku z miejscowości Topiło w Puszczy Białowieskiej, 14 km od Hajnówki. Najpierw dotarli tu dziadek i babcia, dopiero później reszta rodziny, ja z rodzicami i mój brat Czesław. A wszystko to wskutek podziałów granicznych z ZSRR, które rozdzielały nasze włości na części, stąd zaproponowano nam gospodarstwo w Słońsku.
Trafiliście w zupełnie inne od poprzedniego środowisko życia. Trudno było się do tych nowości przyzwyczaić? - zapytałem.
Jakoś wielka rzeka tuż za wałem przeciwpowodziowym nie wzbudzała w nas nigdy trwogi, więc zamieszkujemy tu już całe sześćdziesiąt osiem lat. A oboje dziadkowie od kilku już dekad spoczywają na ciechocińskim cmentarzu - odpowiedział pan Tadeusz.
Nie tęsknił Pan nigdy za miejscem, skąd Pan pochodzi? - zadałem pytanie.
Pan Tadeusz ze wzrokiem wpatrzonym gdzieś w dal wspomniał odwiedziny okolic swojego dzieciństwa, na jakie odważył się po sześćdziesięciu latach. To co zastał było tym samym, co zostawił za sobą ponad pół wieku temu. Tam czas tam się zatrzymał, jak mówi, a tu widać nieubłagalny jego upływ na przykładzie choćby tej chaty olęderskiej.
Dziś budynek w Słońsku Górnym 20 jest w fatalnym stanie technicznym, w dachu gęsto świecą dziury, a przegniłe belki łamią się pod własnym ciężarem. Wszystko wymaga natychmiastowego remontu lub rozebrania ze względu na niebezpieczeństwo katastrofy budowlanej.
Czy próbowaliście jakoś ratować tę chatę? - indagowałem dalej.
Z lekkim westchnieniem mój rozmówca odpowiedział - nosiliśmy się z zamiarem odrestaurowania budynku, ale koszty tego przedsięwzięcia przy obecnym stanie są zbyt duże jak na nasze możliwości, a nawet jeśli korzystać z dofinasowań na ten cel, to trzeba się liczyć z własnym wkładem, który również jest niemały. Na ofertę sprzedaży domu zjawiło się kilku chętnych, ale po obejrzeniu odstąpili od zakupu ze względu na tragiczny stan. Strach tam wchodzić, żeby coś na głowę nie spadło. Stan budynku grozi już katastrofą budowlaną, a rozebrać go nie można, bo zabytek to zabytek.
Na ścianie budynku zawieszona jest tabliczka z biało niebieską szachownicą, zawiadamiającą
o zabytkowym statusie, ale wszelkie przesłanki wskazują, że los dwustutrzydziestoletniej chaty jest przesądzony. Wiemy jednak, że nad Wisłą zdarzają się cuda, więc nie wyprzedzajmy przyszłości. I zdarzył się cud. Chałupa spłonęła w 2016 roku i wszelkie problemy zniknęły, ale i zabytku nie ma.

Zbigniew Sołtysiński
puszczyk.sowa@interia.eu